Tyle się dzieje, że nie nadążam z wstawianiem zdjęć i tekstów na bloga:) Dzisiaj zatem hurtowo grudniowa relacja zdjęciowa i tylko jeden, zupełnie nie_świąteczny, przepis.
Dni gdzieś mi uciekają, między kolejnym ciastem, imprezą w przedszkolu, podziwianiem świątecznych dekoracji na Trakcie Królewskim, wybieraniem prezentów, ubieraniem choinki, robieniem i wysyłaniem kartek, lepieniem łańcuchów i aniołków... To miłe, po gnuśnym i nudnym listopadzie.
W zeszłym tygodniu upiekłam i ozdobiłam chatkę z piernika. Bardzo jestem z siebie dumna, bo nie było to łatwe! Zrobiłam ją dokładnie według
instrukcji Dorotus, nie będę więc wklejała przepisu, jedynie kilka moich uwag:
- czas pieczenia: piekłam co najmniej 2 razy dłużej (w podanej temperaturze, z termoobiegiem)
- składniki: ponieważ nie mam zamiaru jeść tego domku dałam sztuczny miód, margarynę, a ciemny cukier zastąpiłam zwykłym (dla koloru dałam po prostu łyżkę kakao)
- w związku z tym, że ciasto rośnie, poszczególne elementy trzeba kłaść w sporej od siebie odległości
- po wyjęciu pierniki są, jak Dorotus napisała, miękkie, warto je wtedy ostrym nożem przyciąć jeszcze raz wg szablonu (podczas pieczenia "puchną" także wszerz), trzeba to zrobić dość szybko, bo twardnieją w ciągu kilku minut. Potem warto je obciążyć książkami, bo lubią się wyginać
- mnie stanowczo lepiej kleiło się karmelem, luker nie chciał zastygnąć, a kiedy już mi się wydawało, że jest twardy, domek się spektakularnie rozpadł i jedna ściana pękła (musiałam dopiekać, warto więc zostawić na wszelki przypadek trochę ciasta). Dorotus napisała, że jej karmel za szybko zastygał, poradziłam sobie z tym tak, że zrobiłam karmelu dużo (na małej patelni) i zanurzałam w nim brzegi, a kiedy to już nie było możliwe, lałam go cienkim strumieniem na piernikowe ściany. Łączenia można potem zamaskować lukrem ("śniegiem")
- wszelkie chropowatości, nierówności ścian, które utrudniają klejenie, można delikatnie zdrapać nożem
- domek ozdobiłam cukrowymi śnieżynkami
Oprócz grudniowego projektu December Daily, prawie codziennie robię
coś scrapowego, notesy, kartki, ramki na zdjęcia...
W weekend upiekłam przepyszne, mięciutkie i aromatyczne Lebkuchen, czyli pierniczki w typie Katarzynek, również z bloga
Moje Wypieki. Zniknęły błyskawicznie:)
I na koniec ciastka z zupełnie innej beczki, twarogowe babeczki Billa Grangera. Fantastycznie pyszne małe serniczki - polecam gorąco! Maliny świetnie się komponują z twarogiem, podobnie jak w słynnym sernikobrownie.
Sernikowe babeczki
(18 sztuk wielkości muffinków)
100 g ciasteczek razowych lub kruchych, 60 g mielonych migdałów, 50 g masła, 400 g twarogu, 100 ml kwaśnej śmietany, 100 g drobnego cukru, 1 średnie jajko, 1 żółtko, pół łyżeczki naturalnego cukru waniliowego, 1 łyżka skórki startej z cytryny, 50 g malin (użyłam mrożonych), cukier puder.
Piekarnik rozgrzałam do 160 stopni. Masło stopiłąm w małej miseczce.. Ciasteczka rozkruszyłam (wsypałam je do foliowego woreczka i zmiażdżyłam tłuczkiem), wymieszałam z migdałami i stopionym masłem. Po jednej łyżce masy włożyłam do silikonowych foremek do muffinów, lekko ugniotłam i wstawiłam do lodówki. Zmiksowałam twaróg, śmietanę i cukier, potem dodałam jajko, żółtko, wanilię i skórkę cytrynową, dokładnie ubijając po dodaniu każdego składnika. Masę rozłożyłam do foremek, na wierzchu ułożyłam po 2-3 maliny. Piekłam około 40 minut. Po ostudzeniu wstawiłam na godzinę do lodówki. Przed podaniem oprószyłam cukrem pudrem.
- skórkę startą z limetki z oryginalnego przepisu zastąpiłam cytrynową, zamiast drobnego cukru użyłam cukru pudru
- wykorzystałam twaróg President i ukwaszoną śmietanę z Łowicza
- babeczki można przybrać świeżymi malinami
- użyłam ciasteczek Digestive
- przepis wg książki "Nakarm mnie" Billa Grangera
- wg książki są to proporcje na 12 babeczek, mnie wyszło 18